Kto bywał w Krakowie ten wie, że do niedawna lokal ten był istnym wehikułem czasu. Otwierało się drzwi i bzzzziuu lądowało się w oparach cepeliowskiego PRLu. W samym jego lakierowanym chemolakiem sercu.
Filuterne motywy kwiecia na ścianach, barze, arcyciężkich zydlach i ogólnie na każdej możliwej powierzchni. Na ludowo umajone panie kelnerki w hełmofonach z blond trwałej patrzące męczeńsko gdzieś w dal przy przyjmowaniu zamówienia. W kątku te same starsze panie plotkujące nad dawno wystygłą herbatką.
Taki klimacik.
Wyobraźcie sobie, Panmarek nie zginął zwęglony moim spojrzeniem, a nawet zrobił mi kilka zdjęć.
Szydełkowe kwiatki, które na podstawie moich kolorowych szkiców zrobiła Kasia z budki, tu i ówdzie podhaftowane.
o,te drobiazgi poniżej wyszyłam:
a megakwiat na plecach od samej Jareckiej,
a białe pyłki, to już z mojego dywanu.
Przyjmijmy że to kosmiczny pył, by nadać całej sprawie odrobiny transcendencji.
Przyjmijmy że to kosmiczny pył, by nadać całej sprawie odrobiny transcendencji.
Ładne, dodali by na Akademijach taki kierunek haftowanie i druty, hę? A co na to Profesor?
OdpowiedzUsuńHa! Akurat w tę niedzielę idę (wraz z grupą kolegów z pracowni) na spotkanie z Profesorem. Spytać nie spytam (co mu będę 94 letnią głowę tym zawracać),ale wyhaftuję do końca sukienkę na tę okazję.
UsuńIstne cudo!
OdpowiedzUsuńAż mi się siatkówka uśmiecha do tych kwiatonów ))
Teraz trzeba by dla Pana Sierotki marynarę obsiać kwieciem! ))
Już mi podbiera szaliki, strach pomyśleć co będzie dalej!
UsuńByłam latoś w Zalipiu i nie powiem, nabrałam chęci, żeby sobie zamalować w chacie plamy po komarach.
OdpowiedzUsuńA, bo malowanie zalipiańskie fajne, ale już przetrawione przez cepeliowski rutynowy sznyt- nie bardzo.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń