Latem latam.
Latanie przybiera różne formy- a to czytam sobie na bujaku- leżaku pojadając czereśnie/maliny/renklody, a to idę w długą- ot tak kilkanaście kilometrów, najchętniej bitą dróżką, albo jak wyprawię się gdzieś dalej, ciekawi mnie co jest po drugiej stronie wzgórza i po godzinie przedzierania się przez małopolski dżungiel, jakieś psiakrwia tunele z jeżyn, , jakieś chmiele, pokrzywy, liany, żrące chabazie jak z trzeciorzędu, chmary meszek, ląduję zaledwie o 100 metrów dalej, na czyimś podwórku, czym tak przestraszam psa marki wilczur , że przyprawiam go o różne krępujące gastryczne przygody. A to wchodzę do lasu proszę ja Was z rozpuszczonym włosiem niczym che, che rusałka,a wychodzę za sprawą suchych gałęzi uczesana w warkocz.
Francuski.
Z paprotką-frotką..
A to wsiadam w autobus i wysiadam pod Tatrami- od nas to zaledwie godzina z haczykiem. I biorę i się napawam. Albo dyszę na wzgórzu.
A to wyciągam Pana Sierotkę (najłagodniej rzecz ujmując NIEUFNEGO wobec Przyrody) na jakąś matę piknikową wabiąc perspektywą spożycia węglowodanów i cukrów prostych.
A to sobie siedzę i patrzę w niebo.
No, nie da się ukryć- latem latam. Czego i Wam życzę.