- Jak cudownie! Nie muszę iść do szkoły!
Nuda i monotonia tych dni, beżowa olejna lamperia, zapach trampka i konającej paprotki.
Dzwonki zatrzymujące sercową pompkę i prostujące trąbkę. Eustachiusza.
Ci zmęczeni ludzie na granicy wytrzymałości nerwowej, próbujący wlać nam młodym, zbuntowanym osłom trochę podstawowej wiedzy. Ta kosmiczna odległość między tym co interesujące, a tym co jest tematem kolejnej lekcji. Dramaty pryszczatych serc i erupcje egzaltacji w oceanie nudy, nudy, nudy.
I studziennej apatii.
Poranne wstawanie.
No właśnie. Psychologowie głoszą, że argument, który podajemy jako ostatni, jest dla nas tak naprawdę najważniejszy. Poranne wstawanie. Kto jest sówką rozumie, cwanym praktycznym skowroneczkom i tak nie wytłumaczę.
No a w temacie WAKACJI- okazuje się, że wymalowałam je sobie już rok temu. Wszystko się sprawdziło.
Cudowna Studzienka. Baśnie Polskie
.
No może grające świerszcze/rzępolących pastuszeczków zagłuszają dziś ubłocone motorynki i quady wesołych tubylców. Może kosy i siekiery zastąpiły sprzęty psia ich mać spalinowe, ale było właśnie tak: botanicznie i błękitnie.
Niebiesko. Niebiańsko.
Tak więc, w temacie dzwonków, niezłomnie obstaję przy tych leśnych.
Jak wszystko, SZKOŁA zapewne ma też jakieś zalety. Jedyne co przychodzi mi do głowy, to przyjemność obcowania z towarzyszami niedoli, ludnością cywilną -koleżankami i kolegami.
No, trudne pytanie: jakie są zalety szkoły?
Że tak zasunę nieśmiertelnym: No, powiedz głośno IKSińska, wszyscy się pośmiejemy!