Co robi człowiek mieszkający na wsi, który raz na 500lat jedzie do Stolicy, od tygodni ciesząc się klęską kulturalnego urodzaju? Człowiek ten otrzepawszy się z kurzu i pajęczyn, wyjmuje z szafy imieninową sukienkę, oskrobuje ( przynajmniej w widocznych częściach organizmu) mech , kręci loki, zabiera piórnik, majty na zmianę a w głowie wiruje mu niczym w starej pralce Frani jeden wielki rozkoszny DYLEMAT. Czy na ów cały wolny od zadań bojowych piątek jechać do Wilanowa zobaczyć wielką a piękną wystawę plakatów
Mieczysława Wasilewskiego, wpaść na Hożą, gdzie pokazuje swoje obrazy arcyklawy malarz i grafik z Krakowa
Jacek Sroka, czy może jak zwykle pójść do
Zachęty, albo o- O! 0! do
Muzeum Etnograficznego, gdzie trwa akurat bliska sercu wystawa?
Człowiek ów duma, duma, lewa półkula jego z przeproszeniem MÓZGU dyskutuje żarliwie z prawą, neurony jak liany plączą się w makramy, i człowiek w końcu idzie do Ogrodu Saskiego i przez parę godzin zahipnotyzowany, przeszczęśliwy gapi się w zieleń.
|
ilustracja z książki Agnieszki Frączek "Za płotem z ostów" którą właśnie wydał Debit |
W sobotę, na Targach Książki, od przemiłej warszawianki Agnieszki Frączek
dowiedziałam się, że wszystkie wiersze z nowej książki powstały w jej wiejskim, letnim ogrodzie. Jak najdosłowniej- za płotem z ostów. Tak, więc wiecie- aplikujemy Wam po prostu okład z zielonego na oczy.
A! gwoli wyjaśnienia- to nie jest format naszej książki, tylko atrapa, reklama, którą chytrze wyrwałyśmy na potrzeby pamiątkowego zdjęcia jakiemuś dzielnemu, bardzo spoconemu człowiekowi przebranemu za Żółwia Franklina...
Prawdziwa książka ma czterdzieści kilka stron, format +/-25x20 i wyszła kurdebele w druku bardzo po mojej myśli. Jestem szczęśliwą, dumną matką, serotonina, z endorfiną biorą mię pod boczki , a dopamina łaskocze czule me płaty czołowe. Pięknie jest.