Spędzałam czas proszę ja Was wśród tej oto ferajny i szczęku nożyczek, a folijki od taśmy dwustronnej wirowały wokół mnie jak confetti.
Dzień za dniem, tydzień za tygodniem cięłam, cięłam oraz cięłam, siedziałam niczym królewna w szklanej kuli wśród wirujących ścinków, papierów- leżących wokół mnie, tworzących labirynty i kolorowe hałdy -i było fajnie. Aż któregoś dnia wstałam i nad poranną kawą poczułam się nie jak
nożycoręka demiurżka,
ale jak skapcaniała pańcia w średnim wieku, którą boli kręgosłup i dusza.
Nie było czasu na zastanawianie się- zwykła chandra i przepracowanie, nagły atak realizmu, czy może początki wypalenia. Wsiadłam w PKS i pojechałam w góry wytarzać się w śniegu i i słońcu. Pomogło.
Więc pamiętajcie, jakby co- róbcie sobie okłady z Przyrody.
O Zeusie! To żyje!
OdpowiedzUsuńA ferajna napadła Cię po powrocie?
Tańcuję wesoło z całą bandą, idę dziś właśnie na drugą zmianę Ela
UsuńPan Marfewa jest moim faworytem! ))
OdpowiedzUsuńPan Marchewa to Pomarańczowy, ale na wszystkich szkicach skubaniec miał tę marchewkę wbitą w głowę i nie umiałam już tego odzobaczyć.
Usuń