Rzadko to się to zdarza, ale akurat panna dziewanna bywa wyższa ode mnie. Chcę Wam pokazać proces powstawania portretu takiej jednej, dumnej i wysokiej, którą spotkałam na Warmio-Mazurach.
No to lu. Najpierw tło, najlepiej nasycone, ciemne, żeby ładnie rysowały się na niej kontrastowe tony:
Zieleń dziewanna ma przykurzoną, w złamanych, ciepłych odcieniach
gama całości jest>>> mniej więcej taka
Zrobiłam kilka dokumentalnych filmików. To, co tak niepokojąco bimba w dolnym rogu, to sznur od słuchawek.
Maluję przeważnie pędzlami, ale bywa że w ruch idą palce...
...albo patyczki do uszu. Do tych pączko- gruzełków, jak znalazł.
Tak wygląda finał:
Ogień!
OdpowiedzUsuńRzeczywiście płomienna. Mnie się dziewanna kojarzy z osłabiający skwarem, pękającą od suszy ziemią, z samą brr... Południcą!
OdpowiedzUsuńNo tak wszystko w przykurczu, omdleniu i odwodnieniu czeka na deszcz. A dziewanna w futerkowych liściach wyprostowana, ma się zazwyczaj świetnie. Bez wysiłku i pomocy stoi, na palcach chyba. Bajkowo mi po ciężkim dniu. Na receptę te zielenie :-)
OdpowiedzUsuńO, zielone niezawodne.
UsuńChoć, dziś wieczorem poszłam w zielone, a tam kurdebele, nawet TAM wizg kosiarki, a na polu obok, pan rolnik dokładniutko, solennie opryskiwał chemią swoją plantację porzeczek. I przemiękły mi w trymiga tenisówki, skąd wniosek, że jednak mokro po weekendowych deszczach.
Wysokie kalosze u mnie w użyciu codziennie. Na szczęście nie widuję kosiarzy;-)
OdpowiedzUsuńWidywać to ja ich mogę, byle bez słuchania.
Usuń