Kochałam Szancera. Ba! Czas przeszły jest zupełnie nieadekwatny, kocham jego ilustracje nadal. Każda zmalowana przez niego strona jest jak drzwi - wprost do bajki.
Matulu, jak on potrafił opowiadać obrazem! To był po prostu wgląd w równoległy świat, migawki z konkurencyjnego, bardziej wytwornego uniwersum. Urządzonego z pietyzmem po najdrobniejszy detal. Te smukłe, wdzięczne postacie zastygłe w tanecznym pas. Te dziewuszki o niebywałej talii, malownicze sierotki jak z przenajzagraniczniejszego Vogue'a, piękne królewny, nader apetyczni rycerzykowie i książęta.
Królewna Śnieżka Marii Krüger |
Były i owszem postacie śmieszne, obsadzane przez poczciwych grubasów w solennych surdutach i wzorzystych kamizelkach, obszarpani poczochrańce, albo chudzi jak przecinek łysole, z wianuszkiem pierzastych włosów na potylicy. Eh...
Jan Marcin Szancer w 1935 |
W swoich autobiograficznych książkach "Curriculum vitae" i "Teatrze cudów" Szancer wspomina, że ilustrowanie Baśni Andersena było dla niego odtrutką, mentalną ucieczką od czasów okupacji. Te motywy które znamy, to odtworzona, druga wersja. Pierwsza spłonęła razem z Warszawą i siedzibą Wydawcy.
Oglądałam tę książkę tak często, że okładka nabrała faktury zamszu. Nie umiałam jeszcze czytać, więc wymyślałam historie towarzyszące obrazkom.
Dziewczynka z zapałkami z Baśni Andersena |
Analizowałam, pieściłam wzrokiem każdy detal i chyba dzięki tym trzem spiczastym literkom, zaczęłam w swojej pięcioletniej głowie kumać, że istnieje taki zawód: ilustrator.
Pan Kleks Jana Brzechwy |
Szelmostwa Lisa Witalisa Jana Brzechwy |
Jak lekutko, mimochodem oddawał charakter postaci,
Ilustracja do Pinokia Carlo Collodiego |
ilustracja do książki Jakuba i Wilhelma Grimm Złota gąska |
Latający kufer z Baśni Andersena |
Mało?
Tu znajdziecie skarbczyk z kilkudziesięcioma ilustrowanymi wpisami na temat Jana Marcina Szancera. Wśród nich, motywy z mniej znanych książek, jak np. chi chi Złota dzida Bolesława i całe serie świątecznych pocztówek Maestro >>>to dla pamięci
a tu, na deser skopiowany artykuł Joanny Olech z Tygodnika Powszechnego 2002 pod znamiennym tytułem:
Król ilustratorów
JOANNA OLECH
Nie byłoby Jana Marcina Szancera – ilustratora stulecia, gdyby nie splot okoliczności. Jego rodzice wynajmowali mieszkanie znanemu krakowskiemu malarzowi, który popadł w finansowe tarapaty i nie mógł opłacać czynszu. W zamian zaoferował rodzicom Jana Marcina darmowe lekcje rysunku dla syna...
W katalogu warszawskiego Muzeum Książki dla Dzieci fiszki z nazwiskiem Jana Marcina Szancera zapełniają całą szufladę. Najstarsza ze zilustrowanych przez niego książek to „Nasze miasto”, czytanka polska dla uczniów II klasy szkół powszechnych, wydana we Lwowie w roku 1935.
Dużo tu wizerunków dzieci, ale nie sposób dopatrzeć się w nich charakterystycznego stylu Szancera. Krępe postacie, ostrzyżone „na polkę”, w marynarskich kołnierzach, narysowane są giętką, organiczną kreską, poprawnie, ale anonimowo. Pod ilustracjami widnieje sygnatura js., a na stronie tytułowej Jan Szancer, żadnego Marcina... Z tego samego roku 1935 pochodzi inna lwowska książka z okładką Szancera, a mianowicie „Krysia i karabin” Jadwigi Gorzyckiej – zdumiewający dokument epoki, szmira patriotyczna, w której pojawia się młody Ziuk Piłsudski, Legioniści, Cud nad Wisłą... Pełno w niej „żołnierzy, bluzgających prawdą krwawą we wraże oczy molocha...” i bolszewików – „ludzkich bestii”.
Spodnie w prążki
We wczesnych rysunkach Szancera widać dobrą międzywojenną szkołę ilustracji – kompozycyjną dyscyplinę i szlachetną prostotę, która miała źródło w ubogiej technice poligraficznej. Zaledwie cztery lata później dobiegający czterdziestki grafik zilustrował „Pokój na poddaszu” Wandy Wasilewskiej – podówczas redaktorki „Płomyka” i „Płomyczka”. W wydanej tuż przed wojną książce łatwo dostrzec metamorfozę – pojawiają się „szancerowscy” chłopcy w kraciastych maciejówkach, sznurowanych trzewikach i przykrótkich spodniach, którzy z czasem rozgoszczą się w jego ilustracjach na dobre. Podobnie wyglądał Kaj z „Królowej Śniegu”. Dziewczynka z „Pokoju na poddaszu” ma wdzięk kopenhaskiej Syrenki. Pozy i gesty stają się bardziej dekoracyjne, teatralne.
Zabawnie jest śledzić wędrówkę rekwizytów u Szancera – pastuszek u Wasilewskiej ubrany został w charakterystyczny słomiany kapelusz z wstążką, wyglądający jak odwrócony do góry nogami grzyb „kurka”. Identyczny kapelusz dostanie 30 lat później „Miś Paddington”, w takim będą grzybobrali bohaterowie „Pana Tadeusza”. Szancer miał swoje konfekcyjne szlagiery – należą do nich spodnie, zawsze wąskie, często przykrótkie, w dużą, regularną kratę lub w prążek. Takie nosił też aktor Szot w ekranizowanej po wojnie „Awanturze o Basię”.
W katalogu Muzeum jest jeszcze jeden tytuł ilustrowany przez Szancera, a mianowicie „Telewizja, czyli jak człowiek nauczył się widzieć na odległość”, z roku... 1936 (!!!). Niestety, nie sposób jej odnaleźć w księgozbiorze, prawdopodobnie zaginęła.
Wojenne książeczki
Także i podczas okupacji niemieckiej w Polsce wydawano książeczki dla dzieci. Muzeum przechowuje kilka tytułów z ilustracjami Szancera – między innymi „Koziołeczka” wydanego przez Gebethnera i Wolffa w roku 1944. Czarno-białe, delikatnie prószone kolorem ilustracje są nowatorskie, syntetyczne, prostota wyraźnie służy grafikowi. Tekst natomiast z punktu widzenia dzisiejszej doktryny pedagogicznej zupełnie niepoprawny:
Miała babuleńka rodu bogatego
Miała koziołeczka bardzo upartego
FIK MIK! MEE!
Bardzo upartego.
A ten koziołeczek był bardzo
ROZPUSTNY
Wyjadł babuleńce ogródek
KAPUSTNY.
Wzięła babuleńka kijaszka
MOCNEGO
Zbiła koziołeczka bardzo
UPARTEGO
I wypędziła go na rozstajne
DROGI
Nie ma Koziołeczka, leżą tylko
ROGI....
Na koniec cała wieś śmieje się z babuni opłakującej Koziołeczka... W książce tej pojawia się po raz pierwszy sygnatura jms. – odtąd stale obecna na rysunkach Szancera, aż do jego śmierci w roku 1973.
Inna wojenna książka, wydane w roku 1943 „Przygody Tomka Sawyera”, dobrze obrazuje stosunek grafika do kostiumu. Szancer – erudyta i znawca tematu, ubrał swoich bohaterów w stroje amerykańskiego Południa z lat 70. XIX wieku, czyli dokładnie z epoki, w której książka została napisana, podczas gdy późniejsi ilustratorzy trzymali się stylistyki XX wieku, kiedy to „Tomek Sawyer” ukazał się w polskim tłumaczeniu. Tylko u Szancera Becky ma pantalony, anglezy, krynolinę i czepek, a Tomek chodzi w spencerku i płaskim słomkowym kapeluszu. Artysta znakomicie czuł klimat epoki, potrafił oddać szczegóły historycznych kostiumów – renesansowych w bajce „O krakowskim kocie”, rokokowych w „Pasterce i kominiarczyku”, fin de siecle’owych w „Zaczarowanym zaułku”.
Styl szancerowski
Po wojnie ukształtował się na dobre łatwo rozpoznawalny styl szancerowski. Jego cechy to: śmiała kompozycja (nierzadko z ptasiej lub żabiej perspektywy, co jest niezwykle trudną sztuczką ilustratorską), kolorystyka (z przewagą brązów) i smukłe sylwetki bohaterów (długonodzy chłopcy i szczupłe, wielkookie dziewczyny). Nawet „Syn pułku” Walentina Katajewa (1951) został obdarzony przez ilustratora marzycielskim spojrzeniem i pełnymi wargami amanta. Niewiele prządek i traktorzystek sportretował Szancer w swojej graficznej karierze, a i one są nie dość krzepkie i piersiaste jak na ówczesne standardy.
Elegancja szancerowskich postaci jest jawną kpiną z peerelowskiej siermięgi – jego bohaterów wyróżnia nie tylko strój, ale także powściągliwość gestów, wyrafinowany szyk przeniesiony z innej epoki. Nawet Pan Brown – opiekun wydanego w latach 70. „Misia Paddingtona” – to w interpretacji Szancera prawdziwy brytyjski konserwatysta. W meloniku i z parasolem, jest uosobieniem tradycyjnej brytyjskości i z pewnością nie głosuje na Labour Party.
Zdumiewa u Szancera rozmach miejskich pejzaży. Czy to warszawskie Powiśle, czy paryski Montmartre, czy panorama krakowskiego Rynku z lotu ptaka – każda z tych scenerii ma swoją specyfikę i klimat, grafik sporządza niejako esencję architektonicznego stylu malując lekko i nonszalancko detal. Erudycja Szancera jest przedmiotem zazdrości wielu ilustratorów. Jego meble są stylowe, kostiumy – wyrafinowane, jego karoce są prawdziwie królewskie, każda tralka, gzyms i balkon noszą piętno epoki.
Lektura życiorysu Szancera może wpędzić w kompleksy niejednego pracoholika: pisał bajki i felietony, rysował (przeszło 200 książek po minimum kilkanaście ilustracji każda – policz, kotku, ile to roboczogodzin?), projektował scenografie, dyrektorował, przewodniczył, był radnym, profesorem i prezesem... Stworzył rysunki „kanoniczne”, tak zespolone z tytułem, że nie dopuszczamy myśli, iż mogłyby być inne. Takie są ilustracje do „Pana Kleksa”, „Sierotki Marysi”, „Stalowego Jeża”... Niewielu śmiałków odważyło się podjąć wyzwanie Króla Ilustratorów.
*
Jan Marcin Szancer urodził się przed wiekiem. Z tej okazji otwarto w Warszawie wystawę prac artysty. Wszystkie eksponowane ilustracje przeznaczone są na sprzedaż i osiągają ceny od 2500 do 6000 złotych. Blisko połowę zakupiono już podczas wernisażu. Wystawie towarzyszy ładnie wydany katalog. Są tu najsłynniejsze prace – od „Pana Tadeusza” poczynając, poprzez „Pinokia” i „Gelsomina w kraju kłamczuchów”, na „Podróżach Guliwera” kończąc. Jest niezwykle piękna ilustracja z Adasiem Niezgódką stojącym na progu Akademii – pośród wypchanych ptaków.
Poczta Polska ufundowała tablicę pamiątkową, która zawiśnie na kamienicy, gdzie mieszkał artysta. Odlano w brązie autoportret Jana Marcina Szancera – łysiejący pan z ptasim nosem wygląda zupełnie jak dozorca Weronik, niezastąpiony pomocnik Ambrożego Kleksa. Tak właśnie go sobie wyobrażam: swojski, przyjazny starszy pan, nigdy nie widziany dobry znajomy, niezawodny towarzysz mojego dzieciństwa.
Tablica pamiątkowa na ulicy Karowej w Warszawie Muzeum Żydowskie Galicja w Krakowie zorganizowało wystawę "Szancer, wyobraź sobie". Wystawa odwiedziła już kilka polskich i amerykańskich ośrodków kultury, na 20września planowane jest otwarcie w Grybowie pod Nowym Sączem, w październiku można będzie zobaczyć tę ekspozycję w Starachowicach. I krąży dalej, bo można ją wypożyczyć >>>klik Kilka dni temu miałam przyjemność poprowadzić towarzyszące tej wystawie klik, klik>>>warsztaty z dziećmi w pięknej bibliotece w Bieczu. |
Uwielbiam Szancera do dziś. Równy chyba czas poświęcałam na czytanie, jak i na oglądanie detali jego rysunków. W czasach bez ksera i skanera prosiłam ojca, żeby skopiował mi szczególnie piękne rysunki, żebym miała dla siebie (pamiętam jakąś królewnę w iluminowanej ramce, częściowo tylko zakolorowaną akwarelami).
OdpowiedzUsuńTo był dla mnie wzór kobiecej urody - szancerowska "Królewna Śnieżka" Marii Krüger. A! I siostra andersenowskich Dzikich Łabędzi zrywająca giga pokrzywy.
UsuńOj smuteczek. Wróciłam z przeglądu regału i nie ma tego wydania Baśni z Królową Śniegu na okładce. A wyraźnie pamiętam, że trzeba było bbbaaardzo ostrożnie się z nią obchodzić. Okazuje się za to, że mam wydanie z 1950, którego nie pamiętam i muszę nadrobić bo są tu bajki, których nie znam np. "Bzowa babuleńka". Jakież to piękne. Szancerowa Calineczka :-) Pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńNa Allegro cena za szancerowskie wydania Andersena waha się między 20 a 188zł. Szczerze odradzam wydania z lat 80. Kwasowy kruchy żółtawy papier, puszczający klej, strzępiący się płócienny grzbiet. To najżałośniejsze lata polskiej poligrafii.
OdpowiedzUsuńTo prawda. I do tego te kolory, jakby zanurzone w burym sosie. Kupiłam sobie "Pana Tadeusza" z ilustracjami Szancera i widać, które ilustracje są z oryginału, a które przedrukowane z jakiegoś kiepskiego wydania. A w ogóle, to dzięki za ten wpis. Dla mnie Szancer to absolutny mistrz wszechczasów.
UsuńJakie piękne! cudeńka!
OdpowiedzUsuń...aż zazdroszczę, jeśli nie znałaś ich wcześniej.
OdpowiedzUsuńMam na półce kilka książek w tym oczywiście Baśnie Andersena :) Gdzieś w głowie obija mi się też historyjka o tym jak Brzechwa chcąc sprawdzić geniusz ilustratorski JMSz poprosił go, żeby ten zilustrował mu banialuki :D
OdpowiedzUsuń