Szukając zeszłorocznych fotek z lalą dla Elizy znalazłam zdjęcia SMOKA, którego razem z Agnieszką Żelewską uszyłyśmy na warsztaty z dziećmi we Włoszech.
Relację z wystawy i warsztatów z Anitą Andrzejewską, Tomkiem Pilichowskim- Ragno i Agnieszką Żelewską możecie zobaczyć TU.
Agnieszka szyła smocze cielsko, ja głowę i łapy.
Wyszedł nam, nie chwaląc się chłopak o bogatym wnętrzu!
Miał bowiem dziurę w przełyku i można było wkładać i wyjmować tam różne przedmioty: klocki , klucze, małe piłki, guziki, miśki. Dziecki na macanta zgadywały co tam jest, a potem wyjmowały.
Tu jeszcze smok nie udreczon pod włoskim uczniakiem. Cały, czysty, zrelaksowany. Ufnie uśmiechnięty
Miał wszystko to co szanujący się gad mieć powinien: piękne kolce
dzwoneczek w ogonie
hipnotyzujące spojrzenie.
ja natomiast miałam dziurę w palcu od igły
Oto gadzina w pełnej krasie.
Leży sobie w holu Palazzo Ducale w Genui i nie wie co go czeka.
Kawałek smoczej paszczy spod tyłeczka cherubinowi wystaje.
W smoczym brzuchu też były schowanka, a cielsko podzielone było na części.
Segmenty smoka można było łączyć rzepem...
...albo tłuc się nimi gdzie popadnie. Wygrywała raczej ta druga opcja.
Dzicy ludzie Proszę Państwa!
Dzikusieńcy!
Ale fajne! Włoskie dzieciaki mają pałer.Mieszkaliśmy onegdaj bliziutko Genui..
OdpowiedzUsuńWasz cudny Smok wyglada jakby wlamał sie do magazynu Polfy-Starogard i wziął na ozór cały zapas kolorowych witaminek! No ale zeby ścierpieć włoskie bambini i bambine to musiał się chłopak wzmocnić, co nie?
To rozkosznie kiziate pompony.
OdpowiedzUsuńZależało nam, żeby smok był atrakcyjny również pod względem dotyku, więc pomponiasta, łaskocząca paszcza przechodziła we włochaty przełyk gada (taki w sam raz na ciekawską łapkę) u wylotu którego, we wnętrzu smoka ukryty był wiotki żołądek uszyty ze śliskiej, chłodnej podszewki.
Aż mnie ciarki przeszły!!! :))))))
OdpowiedzUsuńO ciarki i chichoty walczyłyśmy właśnie z koleżanką Żelewską!
OdpowiedzUsuńJaki cudowny! Jaki wielki! Jaki fajny!
OdpowiedzUsuń;-)
I jaki skubaniec pojemny! Smoczą skórkę przewoziłam w walizce, a na miejscu wypychaliśmy go zawartością chyba 40 poduch z IKEI.
OdpowiedzUsuńPo każdych warsztatach , kiedy słodkie bambini ujeżdżały gadzinę, trzeba go było łatać. Pękał biedaczek. Każdy by pękł swoją drogą.
Twardziel!!
OdpowiedzUsuńUsiłowałam kiedyś zapisać Drogiego Syna do włoskiego przedszkola. W tymże celu takowe przedszkole odwiedziłam. Huragan, tajfun, traba powietrzna i trzęsienie ziemi-takie miałam wrażenie, gdy weszłam do środka. A wyobraźcie sobie starszaki płci obojga w kraciastych fartuchach i wielgaśnych kolorowych śliniakach pod brodami w czasie obiadu :))))))))))))
Tak, jakąś małą elektrownię można by z bambini założyć.
OdpowiedzUsuńŚciskam blogoczytaczy wirtualnie acz mocno i odpływam do krainy makowców...
takiego smoka to do domu bym przygarneła i pozwoliła sie zadomowic na kanapie, albo nawet oddała mu miejsce zamiast kanapy:) taki miluski, przytulaski smoczek!!!
OdpowiedzUsuń